W marcu 2011 r. prof. UAM Beata Bochorodycz leciała z Tokio do Fukuoki, gdy Japonię nawiedziły trzęsienie ziemi i tsunami. W wyniku katastrofy doszło do awarii elektrowni Fukushima 1. To wydarzenie skłoniło poznańską politolożkę do badania japońskiego ruchu antynuklearnego. Efektem jest książka, która po sukcesie na Zachodzie ukazała się także w Japonii – i odbiła się tam szerokim echem.
Demonstracje w Kraju Kwitnącej Wiśni osiągnęły skalę, jakiej nie miały od sześciu dziesięcioleci, i trwały kilka lat. Dla projektu prof. Bochorodycz punktem wyjścia stała się polityka energetyczna Japonii oraz to, kto i w jaki sposób próbuje na nią wpłynąć. Wyniki kilkuletniej pracy naukowczyni opublikowała w książce „Fukushima a społeczeństwo obywatelskie: japoński ruch denuklearny w perspektywie politologiczno-socjologicznej”, opublikowanej przez Wydawnictwo Naukowe UAM w 2018 r. Pani profesor przetłumaczyła pozycję na angielski i wydała ją na Zachodzie, gdzie została zauważona. To doprowadziło do wydania monografii w Japonii w 2024 r. i dało jej drugie życie.
W Japonii politolożka przez rok prowadziła badania terenowe. Skupiła się m.in. na oberwacji i analizie grup zaangażowanych w cotygodniowe demonstracje odbywające się przed rezydencją premiera w stolicy. Rozmawiała zarówno z osobami bezpośrednio dotkniętymi katastrofą, jak również z przedstawicielami biznesu i różnorodnych organizacji skupiających ludzi o bardzo różnych poglądach – od lewicowych do konserwatywnych. To zmusiło japonistkę do sięgnięcia po perspektywę społeczeństwa obywatelskiego w badaniach.
Oddolna aktywność społeczna w Japonii nie jest nowym zjawiskiem, choć nie wszyscy naukowcy tak uważają.
– Specyfiką społeczeństwa obywatelskiego w Japonii, trudną do zaakceptowania z perspektywy wielu amerykańskich badaczy, są ścisłe powiązania między organizacjami społecznymi a strukturami państwowymi – wyjaśnia prof. Bochorodycz i kontynuuje: – Krytycy zarzucają organizacjom zbyt bliską współpracę z lokalnymi władzami, co ich zdaniem podważa ich niezależność. Jednak w rzeczywistości formy stowarzyszeń w Japonii są niezwykle zróżnicowane i bogate, ponadto takich organizacji jest bardzo wiele. Uznawanie ich za „niewystarczająco obywatelskie” tylko dlatego, że współpracują z administracją, oznacza pomijanie całej gamy oddolnych działań.
Protestujący domagali się całkowitego odejścia od energii jądrowej. Nie osiągnęli tego celu, niemniej skutki protestów były znaczące. Przede wszystkim doprowadziły do największej aktywizacji społecznej od lat 60. ubiegłego wieku.
– Ruch antynuklearny w Japonii można określić mianem całego ekosystemu obywatelskiego – tłumaczy autorka badań. – To znacznie więcej niż tylko tradycyjne grupy protestacyjne – obok klasycznych ruchów społecznych funkcjonowała rozbudowana sieć inicjatyw obywatelskich i biznesowych.
Najbardziej widoczną częścią tego ruchu były demonstracje i protesty – „kwiat ruchu społecznego”, jak ujął to socjolog Oguma Eiji. Jednak oprócz tej warstwy istnieją również mniej medialne, ale kluczowe elementy ekosystemu, np. fundacje wspierające finansowo protestujących, NGO’sy zajmujące się popularyzacją wiedzy o energii jądrowej, a także podmioty, które zbierały dane i dostarczały eksperckich analiz.
Opinia publiczna wpłynęła na rząd, który wprowadził wyśrubowane standardy bezpieczeństwa w elektrowniach jądrowych; demonstranci przyczynili się też do upowszechnienia w społeczeństwie korzystania z odnawialnych źródeł energii. Co ciekawe, zmieniło się podejście do demonstracji jako sposobu wyrażania sprzeciwu wobec polityki państwa.
– Po wydarzeniach z lat 60. demonstracje w Japonii zaczęto postrzegać bardzo negatywnie, kojarzono je z radykalizmem i przemocą – mówi prof. Beata Bochorodycz. – Natomiast protesty antynuklearne przypominały festyny czy festiwale – uczestniczyły w nich całe rodziny z dziećmi. Całość miała charakter radosnego zgromadzenia, dlatego zaczęto je traktować jako pokojową formę obywatelskiego sprzeciwu – wyjaśnia.
Monografia poznańskiej badaczki spotkała się w Japonii z żywym zainteresowaniem.
– Najbardziej ucieszył mnie komentarz prof. Ogumy oraz innych japońskich socjologów, którzy zaprosili mnie na swoje seminaria – wspomina badaczka. – Powiedzieli, że chyba tylko obcokrajowiec mógł wpaść na pomysł, żeby tak kompleksowo potraktować kwestię działalności społecznej. W Japonii ruchami antynuklearnymi zajmują się głównie socjolodzy. Skupiają się zazwyczaj na wyraźnie zdefiniowanych zjawiskach. Rozpatrywanie ruchu antynuklearnego jako części społeczeństwa obywatelskiego uznali za podejście nowatorskie. Sami, jak przyznali, obawialiby się ująć temat tak szeroko. Stwierdzili, że do takiego spojrzenia potrzeba „bezczelności politologa” – kogoś, kto nie przejmuje się zbytnio tym, że rzeczywistość nie mieści się w klasycznych kategoriach analitycznych, i decyduje się pokazać ją taką, jaka jest.
W przemowie do japońskiego wydania prof. Oguma zwrócił uwagę, że nie jest przypadkiem, iż to badaczka z Polski – kraju, w którym narodziła się „Solidarność” – przyjęła taką perspektywę. Naukowiec docenił to, że politolożka dotarła do bardzo różnorodnych grup społecznych. Niewiele osób wie, że również środowiska prawicowe organizowały swoje antynuklearne protesty.
Największym zaskoczeniem dla pani profesor i zarazem ogromną radością była pozytywna recenzja w jednym z dwóch największych japońskich dzienników, „Asahi Shinbun”, medium o milionowych nakładach, niemającym odpowiednika w Polsce.
A co sama autorka monografii sądzi o energetyce jądrowej? – Na początku byłam raczej przeciwna, choć nie z powodu obaw o bezpieczeństwo technologii. Prawie każdy naukowiec, z którym rozmawiałam, podkreślał, że współczesne reaktory są bardzo bezpieczne i stale udoskonalane. Moje wątpliwości wynikały z tego, że energia jądrowa niesie ze sobą cały szereg problemów – od kosztów przez logistykę po społeczne zaufanie. Z czasem, wraz ze zmianami geopolitycznymi i coraz bardziej palącymi wyzwaniami klimatycznymi, moje podejście zaczęło ewoluować. Coraz bardziej skłaniam się ku przekonaniu, że na tu i teraz energetyka jądrowa może być najlepszym rozwiązaniem. Ale jednocześnie musimy intensywnie pracować nad alternatywami – bo problem odpadów radioaktywnych wciąż nie został rozwiązany. Zostawianie go przyszłym pokoleniom to po prostu brak odpowiedzialności – podsumowuje prof. Beata Bochorodycz.
Zobacz też: Dr Paweł Kida. Uczyłem się u koreańskiego Jana Miodka