Prof. Leonor Sagermann Bustinza. Polka z peruwiańską duszą

Profesor UAM Leonor Sagermann Bustinza z Instytutu Języków i Literatur Romańskich wczesne dzieciństwo spędziła w Puno nad jeziorem Titicaca – w ojczyźnie swojej matki. Choć urodziła się w Polsce, w jej metryce widnieje zapis: „Peruwianka urodzona za granicą”. Dziś, jako wykładowczyni akademicka, stara się przybliżać kulturę kraju swoich przodków. Jak sama mówi, łączy w sobie dwa światy i dwie kultury – obie tak samo jej bliskie. 

 

Spotykamy się w pokoju na parterze bloku A Collegium Novum. Pani profesor przygotowuje dla nas napar z liści koki, który pijemy z ozdobnych kubków – jak się później okazuje, przywiezionych z Peru właśnie na takie okazje. W kraju, gdzie rozkwitła kultura inkaska, żucie lub picie herbaty z liści koki to nie tylko element codziennej praktyki, ale i ważna tradycja – szczególnie w regionach położonych na wysokości ponad 4000 metrów n.p.m. – Ten napar dodaje sił i ułatwia oddychanie – wyjaśnia nasza rozmówczyni. 

 

Mama prof. Leonor Sagermann Bustinzy przyjechała do Polski w latach 70. jako stypendystka rządu peruwiańskiego w ramach umowy o współpracy z krajami bloku wschodniego. 
– W Peru organizowano wówczas konkursy wiedzy, a laureaci otrzymywali stypendia na studia w zaprzyjaźnionych krajach socjalistycznych. Mama wybrała Gdańsk, gdzie studiowała pedagogikę. Tam też poznała mojego tatę. 

Para szybko założyła rodzinę, a na początku lat 80. przyszła na świat mała Leonor. Wpis w metryce „Peruwianka urodzona za granicą” w tamtych czasach był standardową formułą. Peruwiańscy rodzice, których dzieci rodziły się poza ojczyzną, mieli obowiązek tak właśnie określać ich obywatelstwo. 

Po ukończeniu studiów rodzice przenieśli się do Peru – taki był warunek stypendium przyznawanego przez rząd tego kraju.  

Powrót do Peru przypadł na trudny moment historyczny. Były to lata 80. XX wieku, w Peru pojawił się tzw. Świetlisty Szlak (hiszp. Sendero Luminoso) – skrajnie lewicowa terrorystyczna organizacja polityczno-wojskowa. Szacuje się, że w wyniku zamachów, zabójstw i ataków bombowych zginęło około 70 tysięcy osób. 

Choć ugrupowanie głosiło walkę z nierównościami społecznymi, w rzeczywistości szerzyło przemoc, a większość ofiar stanowili cywile. – W tamtym czasie nikt nie wiedział, kto naprawdę należy do partyzantki – wspomina prof. Leonor Sagermann Bustinza. – To mogli być ludzie, których spotykaliśmy na co dzień. Znałam osoby, które później okazały się członkami Świetlistego Szlaku. Jednym z nich był mój nauczyciel – dowiedziałam się o tym dopiero po latach. 

 

Wszystkie te wydarzenia, które budziły w dorosłych poczucie zagrożenia, dla dzieci stanowiły element codzienności. Profesor Leonor Sagermann Bustinza wspomina wybite szyby czy informacje podawane w radiu i telewizji na temat wybuchów samochodów-pułapek, a także ataków na punkty policyjne w różnych częściach kraju. – Wtedy nie wydawało się to niczym nadzwyczajnym, wiedzieliśmy, że to trudny czas, ale nie żyliśmy w strachu, póki kogoś nie dotykało to bezpośrednio – mówi. 

 

W pamięci pozostały rodzinne wyprawy na wieś. Dzieci w Peru spędzały większość czasu w domu, choć zdarzały się wyjątki, takie jak jednodniowe wycieczki samochodowe poza miasto czy spacery po okolicy. 

– Pamiętam, jak z dziadkiem jeździliśmy nad jezioro Titicaca. Nie pływaliśmy, bo woda była zbyt chłodna, ale spacerowaliśmy, bawiliśmy się, a potem stawaliśmy na końcu molo, podziwiając przestrzeń największego i najwyżej położonego jeziora na świecie. Latem, w wakacje szkolne, czasem wybieraliśmy się z rodzicami na wybrzeże, gdzie wody Pacyfiku może nie były dużo cieplejsze, ale za to pogoda sprzyjała plażowaniu – wspomina. 

 

Z nauki w szkole peruwiańskiej pani profesor wyniosła nie tylko wiedzę związaną z pierwszym etapem edukacji, ale również umiejętność gry na fletni Pana. W trakcie naszej rozmowy nadarzyła się okazja i zagrała dla nas popularną melodię El Condor Pasa – peruwiańską balladę znaną na całym świecie dzięki wersji duetu Simon & Garfunkel.  

Z tamtego czasu Leonor Sagermann Bustinza pamięta też smaki i aromaty – potraw, warzyw, owoców – oraz długie rodzinne spotkania. W Peru inaczej rozkłada się rytm roku, a jedzenie i wspólne biesiady odgrywają szczególną rolę.  

 

– Gdy dziś zliczę lata spędzone w Peru, okazuje się, że wcale nie było ich tak wiele; dłużej mieszkam w Polsce – mówi. – Ale to właśnie te krótkie, intensywne wspomnienia z dzieciństwa najmocniej mnie ukształtowały. 

 

 Dr Leonor Sagermann Bustinza. Navidad w Peru

 

Powrót do Polski przypadł na późną jesień. – Byłam zaciekawiona, ale też trochę zaniepokojona tym, co mnie czeka – wspomina. – Zastanawiało mnie, jaka naprawdę jest ta Polska, o której tyle słyszałam. Marzyłam też o tym, by zobaczyć śnieg, który w Peru widziałam tylko raz jako trzycentymetrową anomalię pogodową, która znikła po kilku godzinach. 

 

Początki jednak, jak często się zdarza, nie były łatwe – zwłaszcza dla dziewczynki, która znała po polsku zaledwie kilkanaście słów i wyróżniała się wyglądem. 

– W szkole stałam się obiektem ciekawości – wspomina prof. Sagermann Bustinza. – Wszyscy znali moje imię, ale nikt nie potrafił go poprawnie wymówić. Zdarzało się też, że w drodze do domu słyszałam za sobą niemiłe komentarze – mówi. 

  

W polskiej podstawówce miała dodatkowe lekcje języka polskiego. – Nauczycielka, chcąc mi pomóc, podzieliła się godzinami z historyczką, żebym lepiej poznała dzieje Polski – opowiada. To był bardzo owocny czas: regularna nauka języka i poznawanie historii Polski stały się dla niej wsparciem i odskocznią od codzienności.  

  

Na nowe, trwałe relacje musiała jednak jeszcze trochę poczekać. 

 

– W liceum trafiłam do otwartej, serdecznej klasy. Zaczęłam czuć się częścią tego świata – i wtedy zaczęłam naprawdę oswajać się z Polską i jej rzeczywistością. 

Jednocześnie jednak tęskniła za Peru i językiem hiszpańskim. Jak sama o sobie mówi, jest jak hybryda złożona z dwóch tożsamości – polskiej i peruwiańskiej – z których obie są dla niej równie ważne. Być może to właśnie ta peruwiańska część osobowości sprowadziła prof. Leonor Sagermann Bustinzę do Poznania. 

 

– Miałam w sobie może trochę naiwne, ale piękne przekonanie, że chciałabym dzielić się swoją wiedzą o Peru z innymi. I tak się szczęśliwie potoczyło, że to młodzieńcze marzenie naprawdę się spełniło – od wielu lat pracuję jako wykładowczyni. 

 

W czasie studiów prof. Leonor Sagermann Bustinza zaczęła podróżować do Ameryki Południowej. 
– Ukończyłam kurs pilota wycieczek i zaczęłam oprowadzać grupy po Peru – wspomina. – Jednocześnie zbierałam materiały do doktoratu, a później spędziłam prawie rok na kwerendzie w bibliotekach i archiwach. Zgromadziłam wtedy ogrom materiałów – do dziś trudno mi się z nimi rozstać – opowiada ze śmiechem. 

Podróże wzbogacały także jej zajęcia na uczelni. Na początku XXI wieku internet nie dawał takiego dostępu do informacji jak dziś, więc przywoziła gazety, zdjęcia, drobiazgi, by pokazać studentom autentyczne materiały. – Uczę historii i kultury Ameryki Łacińskiej od czasów prekolumbijskich po ruchy niepodległościowe, więc te doświadczenia są dla mnie bezcenne. Dzięki nim mogę mówić nie o abstrakcyjnych faktach, ale o miejscach, które widziałam, i ludziach, których spotkałam – przekonuje. 

 

Na stronie biura podróży, z którym prof. Leonor Sagermann Bustinza związana jest do dziś, można przeczytać: „Fascynuje mnie kuchnia peruwiańska, a stragany z owocami są dla mnie prawdziwym rajem. Uwielbiam żuć liście koki i zajadać się miejscowymi smakołykami – szczególnie polecam świnkę morską”. 

– Studenci bardzo emocjonalnie reagują na ten element peruwiańskiej tradycji kulinarnej – zauważa pani profesor. – Rozumiem to, bo w Polsce świnka morska jest miłym domowym pupilem, a w Peru – daniem podawanym przy wyjątkowych okazjach. 

Motyw kawii pojawia się zresztą nie tylko w kuchni, lecz także w sztuce peruwiańskiej. W katedrze w Cuzco – dawnej stolicy Imperium Inków – można zobaczyć obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę, na którym apostołowie częstują się nie rybą, lecz… właśnie kawią. 

To przenikanie się tradycji dobrze widać również w architekturze kolonialnej. Budowle projektowane przez Europejczyków powstawały we współpracy z miejscowymi rzemieślnikami, którzy w fasadach i detalach często „przemycali” motywy bliskie własnej kulturze. 

– Współczesne społeczeństwo Peru tworzy wiele kultur – wyjaśnia prof. Leonor Sagermann Bustinza. – Zazwyczaj mówi się o Inkach, ale w regionie Puno, gdzie się wychowałam, dominuje lud Aymara, z własną, bogatą tradycją. Są też liczne plemiona amazońskie, o których Inkowie wiedzieli, lecz nigdy się tam nie osiedlili. Hiszpanie narzucili nowy porządek, a w wyniku tego spotkania powstało coś zupełnie nowego – widać to w architekturze, sztuce i codziennym życiu – opowiada. 

Jak dodaje, kolonialne podziały społeczne i ekonomiczne są w Peru nadal widoczne. – Osoby z Andów czy rdzennych społeczności wciąż bywają dyskryminowane, choć formalnie wszyscy są równi wobec prawa. W Limie ludzie z prowincji często traktowani są z góry, nawet jeśli mieszkają tam od pokoleń – mówi. – Ale są też przykłady odwrotne: rodzin, które z życzliwością przyjmują dziewczęta z prowincji i traktują je niemal jak członków rodziny. W Peru, jak wszędzie, współistnieją różne postawy – i wciąż uczymy się, że równość nie jest dana raz na zawsze, tylko wymaga codziennej praktyki – przekonuje. 

 

O tym wszystkim prof. Sagermann Bustinza opowiada swoim studentom. Organizuje, a także uczestniczy w spotkaniach, na których przybliża tamtejszą kulturę i przyrodę. Od lat angażuje się też w organizację olimpiady języka hiszpańskiego. 

– Pamiętam, że kiedy wybierałam studia, moja mama odradzała mi kierunki pedagogiczne. Mówiła, żebym poszukała czegoś innego, żebym nie szła w stronę zawodu nauczycielki. A jednak w mojej rodzinie to chyba naturalne powołanie – moi dziadkowie, Leonor i Héctor, byli nauczycielami w mieście, ale i w małych wioskach w Peru. I była to ogromna praca, ponieważ dzięki nim ludzie z odległych miejscowości mieli dostęp do edukacji. 

Mama prof. Sagermann Bustinzy również była nauczycielką, podobnie jak jej siostra, a w kolejnym pokoleniu również kuzyni poszli tą drogą.  

– I chyba naprawdę coś w tych genach jest, bo czuję, że trafiłam we właściwe miejsce. Bardzo lubię swoją pracę i utożsamiam się z tym, co robię; praca na uczelni pozwala mi łączyć wiedzę, pasję i poczucie tożsamości. Czasem wystarczy drobna ciekawostka, żeby ktoś się zainteresował i poszedł dalej tą ścieżką, aż do własnych badań – przekonuje.