z Grażyną Butrymowicz, założycielką i wieloletnią opiekunką Wydziałowego Centrum Wolontariatu „Volontario” działającego na WSE UAM, rozmawia Magda Ziółek
Czy trudno jest namówić studentów, aby poświęcili swój czas dla innych?
Każdy rok jest inny, a na przestrzeni tych wszystkich lat spotykałam bardzo różnych studentów. Jeśli miałabym porównać kolejne roczniki, które tworzyły Volontario, to wydaje mi się, że dawniej studenci chętniej garnęli się do działań wolontariackich. Mieli swoje doświadczenia wyniesione ze szkół średnich i chcieli przenosić je na grunt uniwersytetu.
To, co obserwuję dziś, to ogromna presja czasu. Studenci po zajęciach pędzą do swoich obowiązków, do pracy, na kolejny kurs czy szkolenie – i temu poświęcają cały swój wolny czas. To ma oczywiście swoje konsekwencje. Mam wrażenie, że dawniej studenci byli bardziej związani ze swoją uczelnią, interesowali się tym, co dzieje się na wydziale i chętniej oraz intensywniej angażowali się w działania pozanaukowe.
A z drugiej strony wszelkie akcje związane z niesieniem pomocy są modne – promowane przez media społecznościowe, opisywane w prasie czy nagłaśniane przez telewizję.
Wolontariat to specyficzna forma działalności. Nie można poświęcić się jej połowicznie. Mówi się nawet, że to „kuźnia charakteru”, droga do samorealizacji. Studenci WSE, wybierając swoje kierunki, decydują się na pracę z ludźmi starszymi, pokrzywdzonymi przez los, osamotnionymi. Mają świadomość, że w te studia wpisana jest pomoc i opieka nad innymi.
Innymi słowy – nie na wszystkich wydziałach udałoby się stworzyć silną grupę wolontariacką…
Tak myślę. Dzięki tym studiom studenci nabywają kompetencje do organizowania fachowej pomocy potrzebującym. Szczególnie cenimy sobie w Volontario współpracę z instytucjami, które wspierają nas, a dodatkowo organizują kursy i szkolenia. Tak jest np. z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie, gdzie nasi wolontariusze pracują pod opieką pracowników socjalnych, ale nie tylko. Często fundacje, takie jak „Mam Marzenie”, angażując studentów, zapewniają im profesjonalne przygotowanie.
A skąd się bierze potrzeba pomagania? Przecież nie może to być jedynie zasługa szkoły, która traktuje wolontariat jako kolejny przedmiot do zaliczenia…
Zgadzam się – to nie zawsze kształtuje postawy prospołeczne. Myślę, że potrzeba pomagania jest wewnętrzna, zakorzeniona w człowieku. Odpowiadają za to wzorce rodzinne przekazywane z pokolenia na pokolenie. Wrażliwość na ludzką krzywdę wynosi się z domu.
Pani udało się nie tylko znaleźć takie osoby, ale też zbudować zespół, który od 12 lat niesie pomoc innym…
To moja pasja społecznikowska. Lubię ludzi i jestem uczulona na krzywdę ludzką, a wyjątkowo bliskie są mi osamotnione dzieci… Volontario powstało z inicjatywy studentów. Prowadziłam zajęcia na WSE przygotowujące do pracy w placówkach opieki całkowitej. Podczas zajęć odwiedzaliśmy takie domy.
Pamiętam, że jeden ze studentów zapytał po zajęciach, czy moglibyśmy zrobić coś więcej dla tych dzieci. Wtedy pomyślałam: po co pisać referaty na zaliczenie, skoro można zrobić coś dobrego dla innych. I tak to się zaczęło… Najpierw były wspólne zabawy, a potem coraz poważniejsze działania.
Każdego roku przychodziły nowe osoby i przynosiły swoje pomysły. Gdyby realizować je wszystkie, nie starczyłoby czasu…
Proszę opowiedzieć o tych pomysłach.
Mamy kilka przewodnich haseł, m.in. „dzielimy się tym, co najlepsze w nas”. Niesiemy pomoc dzieciom i młodzieży z instytucji opieki całkowitej: pogotowi rodzinnych, domów dziecka, internatów, świetlic środowiskowych. Studenci przygotowują dzieci do zajęć, odrabiają z nimi lekcje, uczą języków obcych, a często po prostu z nimi są. To również bardzo ważne.
Jesteśmy obecni także w domach pomocy społecznej i domach pobytu dziennego, gdzie opiekujemy się seniorami. Mamy zaprzyjaźnione placówki – np. dla seniorów w Szamotułach organizujemy bal noworoczny, w którym uczestniczy nawet 200 osób. W domu pomocy przy ulicy Ugory w Poznaniu spotykamy się co roku przed Bożym Narodzeniem. Jest choinka, własnoręcznie przygotowane stroiki, biorą w tym udział również byli wolontariusze, którzy czasem przyjeżdżają ze swoimi podopiecznymi. Wielu z nich pracuje dziś w szkołach.
Volontario jest tam, gdzie potrzebna jest pomoc. Chętnie współpracujemy z fundacjami, stowarzyszeniami. Angażujemy się też w organizację Kolorowego Uniwersytetu i wydarzeń wydziałowych.
zob. też Co w (trawie) puszczy piszczy…
Czy wolontariat zmienia ludzi?
Na pewno – widzę to po moich studentkach. Najważniejszą inicjatywą, w którą angażuje się Volontario, jest majowy rajd dla dzieci z placówek opiekuńczych naszego województwa. To niesamowita impreza organizowana od 29 lat. Każdego roku przyjmuje nas inna placówka – gościliśmy m.in. w Domu Dziecka w Poznaniu i w Szamotułach; w przyszłym roku prawdopodobnie będziemy w Wolsztynie.
Studenci muszą wykazać się tam wieloma umiejętnościami: nawiązują współpracę ze społecznościami lokalnymi, pozyskują sponsorów, organizują czas dzieciom. To dla wszystkich wspaniałe doświadczenie. Zadania stawiane przez wolontariat pozwalają młodym ludziom rozwijać się, odkrywać zdolności, o których wcześniej nie mieli pojęcia.
Często w dorosłym życiu przenoszą te doświadczenia na grunt pracy zawodowej – organizują wolontariat w swoich szkołach.
To znaczy, że coś Pani zasiała…
Tak, to kiełkuje. Myślę, że jeśli ktoś „połknie bakcyla” i zobaczy, ile satysfakcji może przynieść wolontariat, to będzie przenosił te doświadczenia dalej.
Z moimi studentami jestem bardzo blisko. Przez te wszystkie lata przeżywałam ich sukcesy i niepowodzenia. Z wieloma pozostaję w stałym kontakcie i kibicuję im w życiu prywatnym. Nawet gdy odchodzą, zostawiają w moim sercu trwały ślad. To są relacje, które pozostaną w mojej pamięci na całe życie.