– Nie czuję się badaczem pszczół – mówi na powitanie prof. UAM Adam Głazaczow z Wydziału Biologii. I wyjaśnia: – Naukowo zajmuję się jętkami, drobnymi owadami żyjącymi w środowisku wodnym. Pszczoły pojawiły się „przy okazji” – trochę z konieczności, a trochę z faktu, że z wykształcenia jestem biologiem środowiskowym i z natury obserwatorem przyrody.
Był środek lata, pełnia wakacji, gdy prof. Adam Głazaczow pojawił się w naszej redakcji przy Świętym Marcinie. Ustalenie terminu spotkania nie było łatwe – wiadomo: urlopy, upały, sezon wyjazdów. Uzgodniliśmy jednak, że porozmawiamy o jego publikacji dotyczącej zimowej śmiertelności pszczół, która ukazała się w Science of The Total Environment.
Jednak rozmowa szybko wymknęła się z zaplanowanego toru. Profesor z pasją zaczął opowiadać o pszczołach – długo, barwnie, z humorem. Choć, jak sam podkreślał, jego naukowe serce należy do jętki, trudno w to uwierzyć. Ten artykuł jest najlepszym dowodem, że drugą połowę jego serca od dawna zajmują pszczoły, których w dzieciństwie podobno nie znosił.
Pszczelarz bez wyboru
Jako dziecko mały Adaś bardzo lubił przyrodę – zapewne po matce, nauczycielce biologii – ale do pszczół nie miał serca. Gdy ojciec zabierał go pod Piłę, by zajrzeć do uli, chłopiec wymykał się na pole, żeby obserwować norniki.
Historia jego pasieki zaczyna się w 1983 roku – niestety, od rodzinnej straty. Wtedy zmarł ojciec profesora, zostawiając po sobie ule.
– Tata zmarł młodo. To były lata 80., kryzys, w sklepach ocet. Nie miałem wyjścia – musiałem się nimi zająć choćby z powodów rodzinnych, miód był wtedy towarem deficytowym – wspomina prof. Głazaczow. – A że z wykształcenia jestem entomologiem, pszczoły zaczęły mnie coraz bardziej fascynować. Dziś myślę, że dzięki wiedzy biologicznej rozumiem je trochę lepiej niż przeciętny pszczelarz.
Nie zawsze jednak było sielankowo.
– Zdarzało się, że mnie żądliły, a nawet syna – przyznaje z uśmiechem. – Wie pani, ja z nimi gram w brydża: ja im tak, one mi inaczej. Nigdy nie robią tego, co mi się wydaje, że powinny. Sam pracuję przy ulach w krótkich spodenkach, bez rękawic. Ale to nie znaczy, że pszczoły rozpoznają swojego opiekuna. To wciąż dzikie stworzenia, które postrzegają świat zupełnie inaczej niż ludzie. Są krótkowzroczne, reagują na ruch, a silne perfumy mogą je sprowokować do ataku. Przy pracy trzeba mieć wyczucie – jeśli pszczelarz przez nieuwagę przydusi pszczołę, ta wydziela substancję będącą dla roju sygnałem do ataku.
Pszczoły – zwierzęta społeczne
Hodowcy pszczół na całym świecie chętnie wymieniają się sprawdzonymi rasami. Najbardziej cenione pochodzą z Danii.
– Wysyłane są w listach – opowiada prof. Adam Głazaczow. – Matki pszczele umieszcza się w podróżnych klateczkach wielkości pudełka do zapałek. Towarzyszą im robotnice, które w czasie podróży karmią je tzw. ciastem – mieszanką cukru i wody. Tak przygotowane pszczoły bez trudu przetrwają nawet kilkudniową podróż – zapewnia.
Sporo uwagi wymaga też wprowadzenie nowego przybysza do ula.
– Pszczoły początkowo nie akceptują nowej matki, trzeba więc postępować bardzo ostrożnie – tłumaczy profesor. – Nowo przybyłą umieszcza się w specjalnej klateczce, której wyjście zabezpieczone jest ciastem. Pszczoły stopniowo je wyjadają, przyzwyczajając się do nowego zapachu. W końcowym etapie pszczelarz otwiera klateczkę i wypuszcza pszczołę do ula. Jest to jednak delikatny proces – czasem wymaga kilku dni obserwacji, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, matka zaczyna składać jajeczka, a rodzina wraca do równowagi – opowiada.
O tym, kto rządzi w ulu, decydują feromony matki.
– Gdy ich sygnał słabnie, robotnice odbierają to jako znak, że matka jest stara lub osłabiona – mówi prof. Głazaczow. – Wtedy zaczynają budować tzw. matecznik, czyli większą komórkę, w której rozwija się przyszła matka.
Drugi moment kryzysu przypada na wczesną wiosnę, gdy w ulu robi się zbyt tłoczno. Brakuje miejsca na nowe komórki, a przestrzeń wypełniają miód i czerw. Matka przestaje wtedy składać jajeczka, a robotnice zabierają się do wychowania jej następczyń. To prowadzi do rójki, czyli naturalnego podziału pszczelej rodziny.
– Ale z pszczołami nigdy nie jest tak prosto – dodaje profesor. – Gdy w ulu zabraknie przywódczyni, robotnice zaczynają karmić się nawzajem mleczkiem pszczelim, dotąd zarezerwowanym tylko dla matki. Wtedy ich układ rozrodczy zaczyna się rozwijać, a one składają niezapłodnione jaja. Takie pszczoły nazywamy trutówkami, albo żartobliwie – rebeliantkami, bo potrafią poważnie zaburzyć porządek w ulu.
Zimą życie w ulu zwalnia, ale nie zamiera. Pszczoły tworzą ciasny kłąb i wspólnie utrzymują temperaturę niezbędną do przetrwania chłodów.
– Ciepło wytwarzają poprzez drżenie mięśni, pobierają też pokarm, dlatego tak ważne jest, by na zimę pszczelarz zostawił dla nich zapasy miodu i cukru – tłumaczy profesor.
Zimowe życie pszczół
Publikacja przygotowana we współpracy z dr. hab. Szymonem Smolińskim to efekt ponad trzydziestu lat obserwacji prowadzonych przez prof. Głazaczowa. Badania dotyczą zimowej śmiertelności pszczół i czynników, które decydują o przetrwaniu ich kolonii.
– Okres zimowy to krytyczny moment w życiu pszczół – mówi prof. Głazaczow. – Niska temperatura ogranicza dostęp do pokarmu i zwiększa podatność na choroby. Wciąż jednak niewiele wiemy o śmiertelności pojedynczych owadów, bo zwykle dostrzegamy dopiero upadek całej rodziny – wyjaśnia.
Aby oszacować straty, profesor zamontował w ulach specjalne tekturki – spadały na nie martwe pszczoły, które raz na tydzień liczył. Pewną trudność sprawiło określenie liczebności roju – ostatecznie przyjęto dane szacunkowe na podstawie liczby zajmowanych przez nie ramek w ulu.
Prof. Gawiejnowicz.Wybrałem naukę,choć pociągały mnie szachy
Wyniki pokazały, że choć dynamika zimowej śmiertelności była podobna w kolejnych latach, to jej przyczyny nie zawsze wiązały się z temperaturami czy poziomem zakażenia pasożytem Varroa destructor. Dopiero szczegółowa analiza wykazała, że większe straty występowały przy niższych temperaturach i silniejszym porażeniu warrozą jesienią. Co ciekawe, liczba pszczół wiosną – a więc i wielkość zbiorów miodu – nie była bezpośrednio zależna od zimowych strat. Kolonie potrafiły częściowo zrekompensować straty, o ile ich kondycja i zasoby były dobre.
Ule z dopłatą
Określenie liczby uli czy też rojów, które posiada prof. Adam Głazaczow, nie jest proste. Jak sam przyznaje, ich liczba zmienia się z sezonu na sezon – część rojów jest produkcyjna, z których odbiera miód, inne zostawia, by przetrwały do następnego roku. W pasiece znajdują się też tzw. odkłady, czyli młode rodziny pszczele z różnymi matkami, które będą łączone w pełne roje.
– Niedawno podobne pytanie zadała mi pani dyrektor prof. UAM Wiland-Szymańska podczas sesji naukowej w Ogrodzie Botanicznym UAM – wspomina profesor. – Odpowiedziałem wymijająco, że mam tyle rojów, ile dopłat z Unii Europejskiej. W tym roku dopłata wynosi 50 zł na rój, a ja dostałem 700 zł.
Miód to cukier, reszta to magia
– Ja słodzę nim herbatę, a reszta to magia, w którą wierzymy – mówi z uśmiechem prof. Głazaczow. Większość miodów, które trafiają na sklepowe półki, to miody wielokwiatowe – powstające z nektaru różnych roślin. Ich skład zmienia się z roku na rok, w zależności od pogody i tego, co akurat kwitnie.
– Pamiętam sezon, gdy nie zadziałały opryski na rzepaku – wspomina. – Zostały chwasty, głównie chaber bławatek. Mimo przymrozków było ich wyjątkowo dużo i pszczoły zebrały z nich miód o intensywnie żółtej barwie. Wystarczyło zanurzyć łyżeczkę w szklance wody, żeby cała zrobiła się złota. Ale w tym samym roku wymarzły kwiaty lipy, więc znajomy pszczelarz żartował, że „sprzedaje miód bławatkowy, bo lipowego nie ma”. Tak właśnie powstają miody wielokwiatowe – ich charakter zależy od tego, co w danym sezonie przetrwało i zakwitło – wyjaśnia naukowiec.
*************************************************************************************
Pszczoły
Pszczoła miodna (Apis mellifera) pierwotnie występowała w Europie, Azji Zachodniej i Afryce Północnej, lecz dzięki działalności pszczelarzy rozprzestrzeniła się niemal na cały świat. Tak szeroki zasięg ma jednak swoją cenę – sprzyja rozprzestrzenianiu się pasożytów i chorób. W Polsce hoduje się obecnie cztery główne rasy pszczoły miodnej: kraińską, środkowoeuropejską, kaukaską i Buckfast.
*************************************************************************************
W uproszczeniu miód w ok. 20% składa się z wody, reszta to głównie dwa cukry: glukoza i fruktoza. Zawiera też śladowe ilości białek pochodzących ze śliny pszczół. To właśnie proporcje cukrów decydują o jego właściwościach. – Glukoza szybko krystalizuje, dlatego miód rzepakowy twardnieje już w plastrach – wyjaśnia profesor. Fruktoza, której dużo jest w miodzie akacjowym, nie krystalizuje, więc taki miód długo pozostaje płynny. Ale fruktoza sama w sobie nie jest tak korzystna dla zdrowia. Dlatego płynne miody, choć wyglądają atrakcyjnie, niekoniecznie są najzdrowsze. – Dla pszczół to oczywiście bez znaczenia – po prostu woda i cukier – mówi z uśmiechem prof. Głazaczow.