Wersja kontrastowa

Francis Fukuyama. Świat sprzed 2016 roku odszedł...

Prof. Francis Fukuyama Fot. Władysław Gardasz
Prof. Francis Fukuyama Fot. Władysław Gardasz
Prof. Francis Fukuyama

Prof. Francis Fukuyama odebrał tytuł honoris causa UAM. Wygłosił też przemówienie, które przytaczamy w całości.

Przyjęcie tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu jest dla mnie zaszczytem najwyższej rangi. Fakt, że wyróżnienie to zostało mi przyznane właśnie w Polsce, ma dla mnie szczególne znaczenie, gdyż kraj ten odegrał znaczącą rolę w kształtowaniu mojego życia oraz światopoglądu. Po raz pierwszy odwiedziłem Polskę w lipcu 1989 roku. Pełniłem wówczas funkcję zastępcy dyrektora Biura Planowania Politycznego Departamentu Stanu USA i towarzyszyłem delegacji ówczesnego sekretarza stanu Jamesa Bakera, który przyjechał do Warszawy i Gdańska razem z prezydentem George’em H.W. Bushem. Miesiąc wcześniej odbyły się wybory kontraktowe, które jasno wskazywały, że Polska – podobnie jak Węgry – wkroczyła na drogę szybkiej transformacji demokratycznej.

Przypominam sobie, że spóźniłem się na odbiór bagażu i musiałem kupić sobie nowy garnitur. Okazało się, że ze względu na bardzo niski kurs złotego kosztował zaledwie trzydzieści dolarów. Pamiętam też, że nasz służbowy samochód – nowy model Volvo – wzbudził podziw polskiego kierowcy, który powiedział, że marzy, by pewnego dnia móc sobie pozwolić na takie auto. Wydarzenia, które rozegrały się w ciągu kolejnych dwóch lat, należały do najbardziej doniosłych w całym moim życiu. Polska konsekwentnie kontynuowała proces transformacji demokratycznej, upadł mur berliński, rozwiązano Układ Warszawski, a pod koniec 1991 roku doszło do rozpadu Związku Radzieckiego. Był to najgwałtowniejszy i najgłębszy proces rozszerzania sfery ludzkiej wolności w XX wieku – a być może w całych dziejach nowożytnego świata. Już od początku lat siedemdziesiątych świat zmierzał w kierunku demokracji – w procesie, który mój mentor, Samuel Huntington, nazwał trzecią falą demokratyzacji. Upadek komunizmu stanowił jej moment kulminacyjny.

W 2004 roku miałem zaszczyt uczestniczyć w spotkaniu w Watykanie, zorganizowanym niedługo po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Przy jednym stole zasiedli wówczas polski minister – były żołnierz ruchu oporu – oraz niemiecki minister – weteran Wehrmachtu. To spotkanie stało się dla mnie przejmującym symbolem urzeczywistnienia idei „Europy zjednoczonej i wolnej”.

Dziś świat wygląda zupełnie inaczej. Garnitury w Polsce kosztują znacznie więcej niż trzydzieści dolarów, a Polacy mogą kupować nie tylko Volvo, ale każdy samochód, jaki sobie wybiorą. Dochód per capita w Polsce przewyższył poziom notowany w wielu państwach członkowskich Unii Europejskiej, a kraj ten stał się jednym z kluczowych uczestników w kształtowaniu wspólnej polityki unijnej – w szczególności w odniesieniu do kwestii ukraińskiej.

Mimo tych spektakularnych przemian politycznych i gospodarczych obecna sytuacja nie napawa optymizmem. Około 2008 roku rozpoczął się odwrót od trzeciej fali demokratyzacji, który od tamtej pory systematycznie się pogłębia. Jedną z postaci zupełnie inaczej odczytujących wydarzenia lat 1989–1991 jest Władimir Putin. Dla niego rozpad Związku Radzieckiego nie był powodem do radości,lecz – jak sam wielokrotnie podkreślał – jedną z największych tragedii XX wieku. Od tamtej pory konsekwentnie dąży do odwrócenia skutków tego historycznego przełomu. W wielu krajach Europy partie o charakterze populistycznym i nacjonalistycznym zyskują coraz większe wpływy oraz rosnące poparcie społeczne. Część ich zwolenników uważa, że największym zagrożeniem nie są autorytarne reżimy Rosji czy Chin, lecz sama Unia Europejska. Co więcej, niektóre z tych ugrupowań – w co trudno uwierzyć – okazują sympatię wobec Moskwy i sprzeciwiają się udzielaniu Ukrainie pomocy wojskowej i gospodarczej w jej zmaganiach z rosyjską agresją. Niestety, Stany Zjednoczone również zostały dotknięte falą tego rodzaju populizmu.

Obecny prezydent wyraża podziw dla autokratycznych przywódców, takich jak Władimir Putin czy Xi Jinping, a jednocześnie przejawia ograniczone zainteresowanie współpracą z demokratycznymi sojusznikami. Co więcej, prowadzi wobec nich politykę konfrontacyjną, oskarżając ich o to, że przez dziesięciolecia „wykorzystywali” Stany Zjednoczone.

Świat, w który obecnie wkraczamy, nie będzie już oparty na liberalnych zasadach, które przez dekady stanowiły fundament ładu międzynarodowego ukształtowanego po 1945 roku. Obecne przywództwo w Waszyngtonie zdaje się zmierzać w kierunku odtworzenia XIX-wiecznego porządku opartego na dominacji wielkich mocarstw, w którym państwa mniejsze zmuszone są podporządkować się silniejszym sąsiadom. Tego rodzaju model nie zapewni globalnej stabilności – ambicje wielkich potęg nieuchronnie będą ze sobą kolidować. Nie prowadzi on również do dobrobytu, jeśli każde państwo będzie dążyło do pełnej samowystarczalności w ramach własnych granic. Jako obywatel Stanów Zjednoczonych z głębokim żalem stwierdzam wobec Państwa i innych Europejczyków, że świat sprzed 2016 roku bezpowrotnie odszedł. Ameryka, która wybrała Donalda Trumpa, jest krajem odmiennym od tego, w którym – jak mi się wydaje – żyłem w 1989 roku. W najbliższym czasie odpowiedzialność za przywództwo w świecie demokracji liberalnej będą musiały przejąć inne państwa. Mimo to ci z nas, którzy pozostają wierni fundamentalnym wartościom demokracji liberalnej, nie mogą tracić nadziei. Polska udowodniła półtora roku temu, że dryf w stronę autorytaryzmu nie jest procesem nieuchronnym i że obywatele wciąż mają realną możliwość dokonywania odmiennych wyborów. Ta zdolność do kształtowania decyzji politycznych jest darem bezcennym – darem, który każdy obywatel powinien pielęgnować i rozwijać.

Znaczną część życia poświęciłem badaniom nad instytucjami demokratycznymi oraz współpracy z organizacjami, takimi jak National Endowment for Democracy, które wspierają rozwój demokracji na całym świecie. Obecnie uważam, że najważniejsze zadanie, jakie przede mną stoi, dotyczy samych Stanów Zjednoczonych – kraju, któremu również zagraża niebezpieczny dryf w stronę rządów autorytarnych. Nadal niezwykle istotne jest, by ci z nas, którzy wierzą w przyszłość demokracji liberalnej, współpracowali ponad podziałami narodowymi. Musimy wspólnie przeciwstawiać się nasilającemu się autorytaryzmowi i przypominać naszym współobywatelom, jak wiele jest do stracenia.

W Polsce i w Stanach Zjednoczonych dorosło już całe pokolenie, które nie zetknęło się z realiami życia w systemie autorytarnym i przez to nie docenia w pełni funkcjonowania w wolnym społeczeństwie. To na nas, którzy pamiętamy tamte czasy, spoczywa odpowiedzialność za przekazanie tej wiedzy młodszym pokoleniom i wyjaśnienie, dlaczego wciąż wierzymy, że demokracja liberalna jest najlepszym dostępnym sposobem organizacji życia politycznego.

Serdecznie dziękuję za uwagę i za zaszczyt, jakim mnie obdarzono.

Prof. Francis Fukuyama

Nauka Ogólnouniwersyteckie

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.