Wersja kontrastowa

Wybrać „mniejsze zło” czy „większe dobro”? Oto jest pytanie

Prof. Szymon Ossowski
Prof. Szymon Ossowski
Prof. Szymon Ossowski

 

 

To dylemat, z którym zmaga się przy każdych wyborach znaczna część wyborców: Głosować sercem czy rozumem? Spoglądać na wyniki badań opinii publicznej czy też nie poddawać się „demokracji sondażowej”? Głosować na osobę czy partyjne logo? Wreszcie, iść czy nie iść? W końcu przecież „jeden głos nic nie znaczy”.  

 

Niedawno miałem okazję dłużej porozmawiać z wójtem, który wygrał wybory w swojej gminie jednym głosem. Jak opowiadał, był nie mniej zaskoczony niż dotychczasowy wójt, którego pokonał. Ten przykład daje jednak do myślenia. Bo oczywiście, choć taka sytuacja w praktyce zdarza się rzadziej niż wygrana na loterii, to jednak pokazuje, że warto na wybory chodzić. 

 

Ten przykład z wyborów samorządowych wskazuje, że wybory to zawsze do pewnego stopnia loteria. Jak mawiał mój poprzednik na funkcji dziekana: „niezbadane są wyroki boskie i elektoratu”. Co ma bardzo głęboki sens. Bo chyba nikt z nas nie chce żyć w państwie, w którym wynik wyborczy jest z góry przesądzony. Dlatego każde wolne wybory budzą mniejsze lub większe zainteresowanie i emocje, często skrajne. Politycy chcą nas bowiem przekonać, że w każdych wyborach decydujemy niemal o życiu i śmierci, o być albo nie być naszym i naszych dzieci. Po czym, po ogłoszeniu wyników, „kurz opada” i żyjemy jakoś dalej. Jedni się cieszą, inni nawet płaczą. Jednak wszyscy idą do pracy – zwycięzcy liczą, że będzie im lepiej (nie tylko mentalnie), a przegrani, że „już za 4 lata…”.  

 

A nawet szybciej, bo cykle wyborcze składają się z wyborów lokalnych, parlamentarnych, europejskich i tych dla nas wszystkich w praktyce najważniejszych: prezydenckich. I nie chodzi tu o kompetencje prezydenta, lecz właśnie o emocje, o rywalizację. Wybory prezydenckie najbardziej przypominają arenę, na której odbywa się swoisty pojedynek. Z tego powodu przez lata cieszyły się największym zainteresowaniem w postaci najwyższej frekwencji wyborczej i skupiały uwagę mediów. To efekt m.in. dwóch procesów: personalizacji oraz prezydencjalizacji współczesnej polityki. Dość dobrze pamiętamy pierwsze powszechne wybory prezydenckie sprzed 35 lat oraz pierwszą telewizyjną debatę z 1995 r. Pamiętamy też, lepiej lub gorzej, kampanie prezydenckie z lat 2005 i 2015, ale czy ktoś pamięta kampanie parlamentarne z tych samych lat?  

Czy zapamiętamy jakoś szczególnie tę, której jesteśmy świadkami obecnie? Na razie jesteśmy na zbyt wczesnym etapie kampanii, żeby próbować formułować dalej idące wnioski. Po historycznie wysokiej frekwencji w wyborach parlamentarnych w 2023 r. (74,38% do Sejmu), kiedy to frekwencja w tych wyborach była wyższa niż kiedykolwiek wcześniej w prezydenckich, trudno spodziewać się powtórki tego wyniku. Warto podkreślić, że w tym roku zarejestrowano aż 45 komitetów wyborczych i ostatecznie zgłoszono 17 kandydatów (tylu było też w roku 1995).  

 

Okazuje się, że jak to zwykle bywało we wcześniejszych elekcjach prezydenckich, faworytami są kandydaci reprezentujący największe ugrupowania parlamentarne. Kolejny raz „czarny koń”, czyli kandydat antysystemowy, próbuje gonić liderski „partyjny duet”, chcąc przełamać ów duopol. I choć jego szanse, mimo niektórych sondaży, nie są w tej chwili zbyt duże, można jednak odpowiedzialnie powiedzieć, że to właśnie jego elektorat najprawdopodobniej zadecyduje o tym, kto ostatecznie zwycięży w drugiej turze. Jedno, czego możemy być dziś pewni, to fakt, że kolejnego prezydenta III RP poznamy w prezencie na Dzień Dziecka.  

 

Kto nim będzie? Na szczęście tego nie wiadomo. Ale po czym poznać szanse? O możliwościach kandydatów mówią nam sondaże i prognozy przedwyborcze, analizy rozkładu głosów we wcześniejszych wyborach i przebieg kampanii wyborczej. Bo wygra ten, który popełni mniej błędów w kampanii i skuteczniej zmobilizuje elektorat. A ponieważ, pozwolę sobie zacytować kolegę z Krakowa, Polacy na wybory nie tyle „chodzą, co chadzają”, to głównie od frekwencji będzie zależał ostateczny wynik tej rywalizacji. Ale nie frekwencji ogólnej w skali kraju, lecz w poszczególnych częściach Polski – czy wyższa frekwencja będzie w dużych miastach, czy na wsi, czy do urn pójdą chętniej mieszkańcy Polski północno-zachodniej, czy południowo-wschodniej? Wreszcie, jak zagłosują mieszkańcy miast powiatowych? 

 

Wybory to zawsze dylematy i decyzje. Niestety nie ma tu reklamacji jak w sklepie. Ale to nie znaczy, że należy zrezygnować z zakupów. Kiedyś na egzaminie dyplomowym studentka powiedziała nam, że w pierwszej turze głosuje się sercem, a w drugiej rozumem. Wygra więc ten, który podbije więcej serc w pierwszej turze oraz skuteczniej dotrze do naszych rozumów w drugiej. Bo w drugiej większość z nas zagłosuje nie tyle za, ile raczej przeciw.  

 

Wydarzenia Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa

Ten serwis używa plików "cookies" zgodnie z polityką prywatności UAM.

Brak zmiany ustawień przeglądarki oznacza jej akceptację.