Profesor UAM Anna Weronika Brzezińska z Instytutu Antropologii i Etnologii UAM uszyła wiejski strój poznański, podobny do tego, który nosiła jej prababcia Marianna.
To ubranie służących, nazywanych „pelasiami”, pracujących w poznańskich domach w XIX i w pierwszej połowie XX w. Pochodziły one z okolicznych wsi i przyjeżdżały do miasta za pracą.
– „Pelasie” to było określenie zbiorcze, dość pejoratywne, odzierające je z indywidualizmu, podobne do dzisiejszych januszy i grażyn. Niezależnie od tego, jak każda z dziewczyn miała na imię, mówiono na nie: pelasia – mówi naukowczyni.
Jako zjawisko pelasie pierwsza uchwyciła dr Zofia Grodecka, pracowniczka Muzeum Etnograficznego w Poznaniu, absolwentka poznańskiej etnografii. Ze źródeł wynika, że ta grupa środowiskowa ukonstytuowała się w dwudziestoleciu międzywojennym, co było związane ze wzrostem świadomości kobiet, a także możliwością integrowania się. Wiele z pelaś należało do organizacji katolickich, często też były wychowankami sióstr – uczestniczyły w nieformalnych kursach haftowania i gospodarstwa domowego. Ostatnie z nich zmarły w latach 70. i 80.
Najczęściej do zawodu trafiały młode dziewczyny, same lub wysyłane do miasta przez rodzinę. Pracowały aż do zamążpójścia, a czasem dłużej, jeśli potrzebowały pieniędzy – opiekowały się dziećmi, prały, pomagały w rodzinnych wydarzeniach.
Jedną z nich była Marianna Brzezińska, z domu Ratajczak, prababcia pani profesor. Pochodziła ze wsi pod Obornikami.
– Dopiero odkrywam jej historię. Docieram do członków rodziny, z którymi od lat nie miałam kontaktu, i takich, których w ogóle nie znałam – opowiada prof. Brzezińska. – Połączyłam swoje zainteresowanie wiejskim strojem poznańskim ze strzępkami wspomnień rodzinnych o Mariannie. Stwierdziłam, że jest to dobry trop osobisty, którym mogę podążać. Dziadek wspominał, że jego mama jako młoda dziewucha pracowała w charakterze pomocy kuchennej i pomywaczki w hotelu Bazar w Poznaniu. W tym mieście prababcia poznała swojego męża, Jana, prostego robotnika. Mieszkali w ówczesnej wsi Winiary. Gdy pradziadek dostał lepszą pracę na kolei, przeprowadzili się do Gniezna. Od dalszej rodziny dostałam dwa zdjęcia z moją prababcią w wiejskim stroju poznańskim. To było niesamowite! Po raz pierwszy zobaczyłam prababcię jako młodą kobietę. Na jednym zdjęciu jest młodą mężatką z córką. Na drugim – z rodzicami i braćmi. Myślę, że może była w takim wieku, że za chwilę wyprawiano ją do miasta do pracy.

Nazwa „wiejski strój poznański” – wewnętrznie sprzeczna – dobrze ukazuje to, kim były pelasie – dziewczynami ze wsi, które pracowały w mieście i współtworzyły jego kulturę. Określenie wprowadziła dr Grodecka, która zajmując się strojem bamberskim, natrafiła na pelasie, kobiety noszące strój typu ludowego. – To musiała być silna grupa kobiet, które często ze sobą przebywały i potrafiły stworzyć coś swojego – podkreśla prof. Brzezińska.
Ubranie było wypadkową strojów wielkopolskich, ponieważ pelasie pochodziły z różnych stron i każda wnosiła coś od siebie. Widać to w zdobieniach, w których pojawiają się wzory szamotulskie, kościańskie, śremskie i inne.
Strój ma wszystkie charakterystyczne cechy wielkopolskie, czyli prosty, surowy wygląd, spódnicę układaną z falbanami, jaczkę z bufkami i stójką, kontrastowe przystroje – białe fartuchy w wersji świątecznej, uszyte z batystu z koronkami maszynowymi lub ręcznie haftowanymi, do tego kryziki, białe czepki i oczywiście sznury korali. Ubranie było eleganckie, a ciemne kolory (czarny, granatowy, ciemnobrązowe) łączyły się z białym.
– W trakcie projektu odzywali się do mnie znajomi, których prababcie też były służącymi. Zarówno z badań dr Grodeckiej, jak również z ich przekazów wynika, że często osoby, które zatrudniały pelasie, wymagały, aby ubierały się one inaczej niż pani – opowiada etnolożka. – Są zdjęcia, na których pelasie są ubrane w wiejski strój poznański, ale też takie, na których dziewczyny nosiły się po miejsku, kiedy miały wychodne. W pracy wiejskość stroju podkreślała prestiż domu – mamy służącą, robotną dziewczynę, która wszystko potrafi. Moim zdaniem było to również podkreślenie klasowe, że pochodzimy z dwóch różnych światów. Prababcia mojej koleżanki, która notabene miała na imię Pelagia, w Poznaniu mogła ubierać się jak chciała, ale gdy jeździła z państwem do wód, kazano jej ubierać się po wiejsku. Służąca szła za państwem albo zajmowała się dziećmi. Prababcia nienawidziła tego, bo to był rodzaj przemocy, podkreślanie statusu na siłę.
Profesor Brzezińska dzięki stypendium z „Programu wspierania działalności podmiotów sektora kultury i przemysłów kreatywnych na rzecz stymulowania ich rozwoju” wykonała dwa komplety stroju pelasi: jasny, letni, wkładany na procesję Bożego Ciała, i standardowy ciemny. Naukowczyni nie dość, że szyła maszynowo i ręcznie, to samodzielnie skonstruowała poszczególne elementy stroju.
– Trudność polegała na tym, że nie miałam dostępu do obiektów, które są w Muzeum Etnograficznym, zamkniętym z powodu remontu – wyjaśnia badaczka. – Na początku byłam zawiedziona, bo pomysł polegający na tym, że tworzę na podstawie istniejącego wzoru, legł w gruzach. Ale potem pomyślałam sobie, że to jest po prostu wyzwanie krawieckie i szansa na zindywidualizowanie stroju. Uszyłam ubranie wygodne, na swój wymiar, tak bym mogła dobrze się w nim czuć. Nie szyłam sama, tylko w ramach kursu szycia i konstrukcji w Akademii Żółta Szpilka w Poznaniu. Z konstruktorką Marzeną Kubiak rozkładałyśmy projekt na czynniki pierwsze, na podstawie zdjęć. Czasem miałam ochotę iść na skróty, ale Marzena, u której się uczyłam, mówiła: „nie, podszewkę podszywamy ręcznie, zgodnie ze sztuką krawiecką”. Bardzo mi się to podobało. Powstał ubiór tradycyjny, szyty ze współczesnym dobrodziejstwem technologii krawieckiej, ale z szacunkiem do rzemiosła. Wybrałam wzór z okresu mojej młodej prababki, z ok. 1914 r. Stwierdziłam, że chcę się bardziej identyfikować z Marianną – opowiada naukowczyni.

W ubiegłym roku etnolożka otrzymała grant z Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca w ramach programu KPO dla kultury. Konkurencja była olbrzymia. Projekt przeszedł przez gęste sito i został wysoko oceniony – zakwalifikował się na 5. miejscu. Badaczka wykorzystała zdobyte środki na wspomniany kurs szycia i kroju, zakup materiałów oraz działania upowszechniające, m.in. wykonanie zdjęć przedstawiających gotowy strój. Projekt zakładał wspieranie lokalnych producentów, co wcale nie było łatwe, bo okazało się, że Polska nie produkuje już wysokiej jakości materiałów, takich jak tiul bawełniany, żakardy, płótno. Część z tkanin udało się kupić w Czechach.
Projekt zakończył się w ubiegłym roku, ale pelasie żyją dalej własnym życiem. Naukowczyni zależało, żeby ludzie dowiedzieli się o nich i o ich znaczeniu dla poznańskiej kultury. Dlatego prof. Brzezińska opowiedziała o swoim projekcie na spotkaniu w Muzeum Bambrów Poznańskich, w bibliotece w Nowym Tomyślu, przed nią jeszcze inne spotkania, na które otrzymała zaproszenie. Odbiór jest duży i pozytywny.
– Pelasia trafia do fajnych środowisk kobiet zaangażowanych, które szukają swojej pamięci i tożsamości. Ta opowieść trafiła na podatny grunt zainteresowania przeszłością swoich rodzin zapoczątkowanego „Chłopkami” i „Służącymi do wszystkiego”. Myślę o Mariannie nie tylko jako o prababci, ale też dziewczynie, która musiała podejmować decyzje życiowe – mówi badaczka.
Teraz pani profesor tworzy przystroje dla pelasi – haftuje czepek, zamierza również uszyć komplet bielizny. A strój wkłada w czasie poznańskich uroczystości i spotkań uniwersyteckich – np. na konferencjach. – Strój pelasi podkreśla to, skąd jestem – podsumowuje etnolożka.
Zobacz też: Prof. Anna Weronika Brzezińska. Żywa tradycja jest procesem